Jesteśmy w trakcie prac parlamentarnych nad zmianą przepisów o czasie pracy. Na początku roku na stół Komisji Nadzwyczajnej do Spraw Zmian w Kodyfikacjach (lubię tę nazwę) trafiły dwa projekty – rządowy i poselski. W trakcie prac komisja zdecydowała o połączeniu obu projektów. Z projektu poselskiego ostał się tylko przepis umożliwiający przerywany czas pracy u pracodawców niemających układu zbiorowego. 23 maja Komisja przekazała do Marszałek Sejmu wypracowany projekt zmiany przepisów o czasie pracy. W przyszłym tygodniu głosowanie.
Projekt nie powala. Komisja zawarła w nim tylko niektóre rozwiązania mające uelastycznić czas pracy. Nie wiadomo dlaczego dodała też takie, które nijak się mają do elastyczności.
Z tych kwestii, które cieszą biznes, trzeba wymienić:
- możliwość wydłużenia okresu rozliczeniowego do 12 miesięcy w każdym systemie czasu pracy. Czyli, mówiąc krótko, nadgodziny wypracowane dziś odbieram w wolnym za parę miesięcy.
- system przerywanego czasu pracy, który można wprowadzić też tam, gdzie nie ma związków zawodowych. Teraz możliwe to jest tylko w firmach uzwiązkowionych, czyli jedynie w dobrych paru procentach zakładów w Polsce.
- powrót do normalnego liczenia doby (jako dzień kalendarzowy, a nie kolejne, dowolne 24 h) przy ruchomych godzinach pracy. Tu problemem jest teraz to, że pracownicy wpadają „niechcący” w nadgodziny, jeśli mają ruchomy czas pracy, albo nietypowo przechodzą na inną zmianę. Jeśli ktoś zaczyna pracę jednego dnia o 8:00, a drugiego o 7:00, to z powodu liczenia doby, jako 24 kolejnych godzin od momentu rozpoczęcia pracy, on zaczyna pracę tego drugiego dnia w ramach tej samej doby i ma jedną nadgodzinę (od 7:00 do 8:00). Sensu to żadnego oczywiście nie ma i stąd ta propozycja poselska.
W projekcie pojawiły się też pomysły, które pracodawców niepokoją.
- Powrót do normalnego liczenia doby (patrz wyżej) ma być możliwy tylko za zgodą związków, a jak ich nie ma – za zgodą przedstawiciela załogi. Zgadnijcie, czy związki zgodzą się tak ot na niepłacenie za nadgodziny, które były dotąd opłacane?
- Wszyscy pracodawcy muszą ustalać rozkłady czasu pracy (grafiki, harmonogramy) na co najmniej jeden miesiąc i wręczać je pracownikom na tydzień przed rozplanowanym okresem pracy. Wyjątkowo nie będzie to konieczne, jeśli (sztywny, jak rozumiem) rozkład godzin pracy będzie wynikał z prawa pracy (?), albo umowy o pracę. Nie trzeba będzie też ustalać grafików dla pracowników, którzy uzgodnią w firmą „czas niezbędny do wykonania powierzonych zadań”.
O ile jestem w stanie zrozumieć to pierwsze, iż ustawodawca wspiera dialog społeczny i każe firmom uzgadniać z reprezentacją pracowniczą ruchomy czas pracy, o tyle nie wiem, czemu ma służyć grafikowa biurokracja. Może i byłoby miło pracownikowi, gdyby otrzymywał grafiki, choć – bogiem, a prawdą – to dziś w większości przypadków wszyscy radzą sobie świetnie i bez grafików. A co ze zmianą grafiku? Na przykład w sezonie grypowym. Szefowie będą musieli przewidywać, kto zachoruje i kim go zastąpić z tygodniowym wyprzedzeniem. Wróżki zawodowe już się cieszą z nowej niszy na rynku …
Na poważnie jednak, to z zainteresowaniem czekam na II czytanie. Myślę, że przynajmniej to dziwaczne rozwiązanie o rozkładach powinno zniknąć. W przeciwnym wypadku akcja „elastyczny czas pracy” wyjdzie kiepsko.